Największym problemem, z jakim trzeba zmierzyć się podróżując po Chinach jest niewątpliwie język.
Chińczycy ne znaju angielskiego, nawet najprostszego, a jeśli już, to jest to tzw. chinglish. Oznacza to, że pewnie i tak się nie dogadasz...
Nawet w hotelu, w którym byli właściwie sami obcokrajowcy, trudno było dogadać się z obsługą w języku angielskim.
Nad resztą jeszcze się nawet nie zastanawiam.
Kurs językowy obowiązkowy.
A kiedy zadajemy pytanie, rozmówca z uśmiechem na twarzy odpowiada "OK, OK"
- "która godzina?"
- "ok, ok"
Czyż ten naród nie jest cudowny? w końcu śmiech to zdrowie! :)





właśnie ... z językiem to tam będziesz miała niezły ubaw!
OdpowiedzUsuńFascynująca ta podróż. Zazdroszczę...
OdpowiedzUsuńO jejku:) Będziesz mieszkać w Chinach??? Ale będziesz też tam gotować?:)
OdpowiedzUsuńAnegdoty językowe są rewelacyjne. Gdy byłam przez trzy miesiące w Rzymie kilkakrotnie zdarzyło mi się w ciągu pierwszego tygodnia pobytu takie coś: jadę autobusem, wsiada jakaś pani, o coś mnie pyta, ja wypowiadam wyuczoną formułkę, że nie rozumiem, a ona na to, że "Aha, jesteś z Rumunii?", ja na to, że nie, z Polski, co ona/one najwyraźniej biorą za dowód, że jednak rozumiem i można do mnie mówić:) I nawijały przez całą drogę, póki nie wysiadłam:) Ale dzięki temu opanowałam włoski migiem:)))
Makóweczko, na pewno będę tam gotować! Jak już się nauczę rozróżniać ich produkty :)
OdpowiedzUsuńa takich anegdot językowych każdy podróżujący zna zapewne masę :) no i jest co wspominać!
Chiński to dla mnie prawdziwa czarna/żółta magia. :) Kiedyś nawet dorwałam się do kursu dla początkujących.... :) Nic z tego nie wyszło.
OdpowiedzUsuńMyślę, że bez dobrego nauczyciela, to ciężko przez chiński przebrnąć. A już te znaczki! straszne :)
Usuń